Po długim weekendzie ciężko o powrót do rzeczywistości, więc dzisiaj trochę kultury na wesoło, egzotycznej kultury… Kilka lat temu będąc na Bali zawędrowałem do wioski Batubulan, gdzie miałem okazję być świadkiem pokazu tradycyjnego tańca balijskiego Barong. Barong to notabene mitologiczne stworzenie, reprezentujące dobre duchy, które walczy z potworem o imieniu Rangda. Od organizatorów otrzymałem nawet rozpiskę, o czym opowiada każdy akt, ale w skrócie wygląda to tak, że sztukę rozpoczyna kakafonia dźwięków szarpidrutów i drumniarzy, której przeciętny człowiek Zachodu jest w stanie słuchać góra pół godziny – potem zakończenia nerwowe zaczynają puszczać niczym stare szwy chirurgiczne, a stare plomby w zębach wypadają niczym zielony groszek z przejrzałego strąku.
W końcu pojawiają się tancerze i aktorzy poprzebierani jak na kaszubskie święto wiosny, niby odgrywają jakieś mityczne sceny, będące skrzyżowaniem naszej legendy o smoku wawelskim i szewczyku Dratewce oraz Popielu i myszach, tyle że tu są małpy (smok akurat też jest) i postaci o egzotycznych imionach jak Dewi Kunti, Sadewa czy Kalika. W oczach profana wygląda to tak, że najpierw jedni ganiają drugich, po czym ci ostatni zaczynają przepędzać tych pierwszych. W akcie drugim jest to samo, ale zamiast popierdzielać po scenie, to jedni wrzeszczą na drugich, po czym ci ostatni nie pozostają dłużni tym pierwszym, czyli jak w naszym sejmie. W tle szarpidruty i drumniarze swoją muzyką próbują chyba przy okazji odstraszyć małpy z sadu mango, którego z racji występu nikt nie pilnuje.
Gwoździem programu są tancerki, których występ ogranicza się do strzelania umalowanymi ślepiami na prawo i lewo, jakby były zdziwione, że kolejny odcinek „Klanu” jest o tym samym co poprzedni. Gdy już im się ślepia od tej „oczomimy” czy „oczodramy” zmęczą, w ruch idą ramiona i dłonie, a właściwie paluchy, którymi ruszają jakby naśladowały Edwarda Nożycorękiego. Jak już skończą przycinać ten wirtualny batik, który tylko one chyba widzą (ciekawe czym się dopingują?), to wpadają karły i człowiek czuje się wreszcie swojsko, bo ma wrażenie, iż wylądował w cyrku. A i tak największą atrakcją i doznaniem są fotki z tancerkami Barong, z czego i ja postanowiłem skorzystać:-)